Stało się! Po dłuższej batalii Gosia Rudzińska poprowadziła swoją pierwszą drogę o wycenie VI.6, czyli słynnego „Chomeiniego” w Jaskini Mamutowej. Tym samym zabłysnęła jako pierwsza Lubelanka z tą cyfrą na koncie, a przy okazji trzecia osoba z Lublina w ogóle, która dała radę pokonać takie trudności.
„Chomeini” powstał w 1987 roku za sprawą Piotra Korczaka, demiurga polskiego wspinania sportowego. Jak sam autor opisuje powstanie drogi w artykule „Epitafium Nowej Fali” (Góry, nr 4/1998):
„Działalność wznowiłem dopiero w październiku [1987 roku], ale za to bardzo skutecznie. W niecałe dwa tygodnie powstały: Dziś Samba, Jutro Bomba (VI.5), Kaplica Przyjacielu (VI.5 RK), Pożegnanie Jesieni (VI.5), no i Chomeini. Z rozmaitych względów nie mogłem się zbytnio chwalić przejściem wielkiego okapu nad Jaskinią Mamutową. Zakres preparacji chwytów był zbyt poważny jak na nerwy takich osób jak Rysiek Benduski. Ale ten strzał z nogami w powietrzu… Wtedy to było coś, dzisiaj podobny chwyt można przećwiczyć na salce… Chomeini, nawet na dwa lata później, po przejściu RP, nie doczekał się rzetelnej oceny. Zbyt dużo moich emocji taka ocena musiałaby zawierać. Droga pozostaje w zapomnieniu po dziś dzień, stanowiąc epitafium VI.5.”
„Chomeini” mimo, że powstał za „żelazną kurtyną” był drogą tylko o stopień łatwiejszą niż ówczesna najtrudniejsza droga świata („Wallstreet” XI- na Frankenjurze autorstwa Wolfganga Güllicha). Linia wytyczona przez Korczaka czekała wiele lat na pierwsze powtórzenie i miało ono miejsce dopiero u progu XXI wieku. Jest to niewątpliwie jedna z ważniejszych dróg w historii polskiego wspinania sportowego. I to właśnie tą linię obrała sobie za cel Gosia.
Spośród Lubelaków, jak dotąd, z drogami w stopniu sześć-sześć poradzili sobie tylko Krzysiek Muppet Tarkowski i Jarek Nowak. Muppet w pamiętnym roku 2002, gdy mocna cyfra sypała się w Lublinie jak z rękawa, poprowadził Wakacje Z Dupami, z kolei Jarek w 2012 rozprawił się z rożnowską ekstremą Sto Kotletów. Ponadto parę osób musnęło „szóstkę” prowadząc drogi o wycenie VI.5+/6. Tym samym Gosia staje na męskim sześć-szóstkowym podium, jednocześnie deklasując koleżanki.
Po lewej Piotr Koraczak w latach ’80, po prawej Gosia Rudzińska w 2016 roku na „Chomeinim”.
Kotłownia (Lesser): Gratulacje przejścia! Skąd pomysł na „Chomeiniego„? Nie dość, że zaczęłaś wspinać się z liną, to od razu wzięłaś się za bardzo ambitne cele.
Gosia: Od niedawna mieszkam w Krakowie i to chyba zasługa krakowskiego środowiska, gdzie zdecydowanie przedkłada się wspinanie z liną nad bouldering. Zostałam nijako „zmuszona” do wspinania się po droga sportowych w skałach. Do Mamutowej regularnie jeździ duża grupa znajomych, z którymi się teraz wspinam i trenuję. Poza tym jestem teraz w niezłej formie (udało mi się wiosną ustanowić życiówkę na boulderach) i chciałam spróbować jakąś trudną drogę. Z „Chomeinim” to był bardziej przypadek. Po prostu w przypadku innych dróg w Mamutowej nie za bardzo byłam w stanie zapamiętać ich przebieg. Każdy kto był w „Mamucie” będzie wiedział o co mi chodzi, a „Chomeini” to raczej prosta linia.
Jak wygląda sama droga?
Można powiedzieć, że to taki dłuższy boulder z liną. Startuje sprężającą ścianką wspólnie z „Macierewiczem” VI.3, by po kilku ruchach doprowadzić pod masywne przewieszenie nakrywające wejście do groty. W przewisie znajdują się słynne wykute przez „Szalonego” trzy dziury na dwa palce i jedna mieszcząca trzy palce doprowadzające na krawędź przewieszenia. Ta część jest zazwyczaj najtrudniejsza dla mężczyzn z racji grubszych palców. Mi sprawiało trudność przedarcie się z ostatniego wykutego chwytu przez przełamanie do klamy kończącej drogę patentem po krzyżu.
Ile czasu zajęło ci sfinalizowanie przejścia? Trenowałaś specjalnie pod tą drogę?
Nie, wpinałam się normalnie na ścianie, torchę na bulderach w skałach i trochę z liną tu i ówdzie. Na samego „Chomeiniego” jeździłam może z dziesięć razy, co przemnożone przez trzy sensowne próby jednego dnia daje razem nico ponad trzydzieści wstawek. W sobotę puściło w trzeciej próbie. Najpierw poszłam powiesić ekspresy. Druga próba była na dogrzewkę, a trzecia okazała się kluczowa i zakończona upragnionym sukcesem.
Jakie masz kolejne cele? Będziesz kontynuować przygodę z liną?
Jeszcze nie wiem, to przejście kosztowało mnie dużo nerwów. Od wielu lat nie wspinałam się po trudnych drogach sportowych i zdecydowanie od tego odwykłam, ale dziewczyny namawiają mnie już na sąsiednią „Czekając na Godoffa” VI.6.
Gratulacje jeszcze raz i powodzenia.