Nie wiem jak wy, ale ja zawsze czuję drobny dreszczyk emocji lecąc na wspinanie w ciepłe rejony. Może to na myśl o wspaniałym pomarańczowym wapieniu upstrzonym licznymi formami naciekowymi? Może to te piękne długie, nieraz ponad 30m drogi? Piękne widoki, szum morza za plecami… Czy słońce na karku ze świadomością, że w Polsce w tym czasie pada śnieg z deszczem, a przez ołowiane chmury nie może się przebić wiosna. Nie wiem. Pewnie wszystko po trochu. A ma to wszystko Włoskie San Vito Lo Capo, gdzie łatwiej usłyszeć pod ścianą Polski niż Włoski… Tam wyruszyłem ze swoją grupą na pierwszy tegoroczny „westowy” trip.
Plan był stosunkowo prosty. Tydzień wspinania od rana do wieczora z jednym dniem restowym, po jak najbardziej różnorodnych drogach aby rozwspinać się przed sezonem. W miarę możliwości podbić poziom trudności w zakresie swojej życiówki, dokonać sprawdzianu po spędzonej na panelu zimie czy w końcu, by nabrać samodzielności oraz zdobyć doświadczenie. Poleciało ze mną 7 osób, o bardzo różnym poziomie umiejętności i w pewnym sensie też oczekiwań co do tego wyjazdu. Czarek i Mateusz z Lublina, Agnieszka i Maksymilian z Warszawy, Marcin z Opola oraz Wojtek i Dawid z Nowego Sącza. Po uporaniu się z porannym lotem, formalnościami z autem i apartamentami, pojechaliśmy w skały, w pierwszy z brzegu sektor, Torre Isulidda.
Pomimo zmęczenia, udało się zapoznać ze skałą i trochę oswoić z zupełnie różnym od naszego jurajskiego, stylem wspinania. Pierwsze koty za płoty jak to mówią, dzień, a jakże, zakończyliśmy wspaniałą włoską pizzą w małej rodzinnej restauracyjce nie opodal.
Kolejne dni walczyliśmy na niezliczonych połaciach głównego muru stale windując wyceny, szlifując swoje braki i pracując nie tylko nad asekuracją ale także nad umiejętnościami zespołowymi. Wszak większość ekipy nie wspinała się ze sobą wcześniej w skale, a została przeze mnie trochę odgórnie, podzielona na zespoły dopasowane poziomem trudności i oczekiwaniami, na ile to było możliwe, oczywiście. Łupem padały drogi w sektorach White wall, Zoo, Grotta Cala Mancina i w pobliskich okolicach. A jeśli o łupach mowa to warto tutaj napisać kilka słów o walce Maksymiliana na drodze Toyo 17, 6c. Droga wiedzie pięknym, lekko przewieszonym terenem pomiędzy rzędem coraz mniejszych nyż, bardzo promującym techniczne wspinanie na nogach. Taki 25 metrowy zestaw bulderów gdzie po każdym trzeba umieć się ustawić aby znaleźć rest. W sumie pierwsza 6c w jaką wstawił się Maks na tym wyjeździe i wierzcie mi walka była do samego końca. Droga zrobiona siłą woli na odlotach, do całkowitego zarżnięcia mięśni. Kliny, haczenia piętą, wysokie wstawki, resty w dziwnych pozycjach. Wrzaski i okrzyki walki, łzy rozpaczy i łzy zwycięstwa…
Wszystko było a my zdarliśmy gardło mocno dopingując. Śmiało mogę powiedzieć, że duchowo zrobiliśmy wszyscy tę drogę wraz z nim. Piękny flash. Okupiony całkowitym zbułowaniem, i bananem zadowolonego uśmiechu na twarzy. Oczywiście ściana jak i cały sektor oferuje znacznie więcej ładnego wspinania. Przekonał się o tym Mateusz notując top na Banana Biologica 7a+. Droga piękna, długa, po dobrych chwytach w umiarkowanym przewieszeniu oferująca naprawdę niebanalne ruchy. Niewątpliwy klasyk i zasłużona truskawka w przewodniku. Ze względu na duży rozstrzał trudności i oczekiwań członków grupy musiałem dokonać małego eksperymentu organizacyjnego i zaplanowaćwspinanie z grupą podzieloną na dwie części, z której każda miała dzień restowy w innym momencie. Część z nas odpoczywała zbierając siły przed wizytą w mocno przewieszonym sektorze Crown of Aragon, druga jechała ostro w pionowych formacjach głównego muru. Nadszedł w końcu czas wizyty w Crown of Aragon z Wojtkiem, Maksem i Mateuszem. Mieliśmy w tym temacie sporo szczęścia. Kto próbował się tam wspinać wie, jak bardzo daje popalić tam słońce. Tego dnia mieliśmy dobrą, aczkolwiek pochmurną pogodę, dzięki czemu udało się tam podziałać cały dzień bez zbędnego zmęczenia temperaturami.
Piękne, przewieszone wspinanie w bogatej szacie naciekowej przypadło wszystkim do gustu. W ramach tego dnia udało się podziałać na takich klasykach jak: All Cats Are Black At Night 7b+, Troppo Ducci 7a wraz z przedłużeniem za 7b czy Training Segreto za 6c+. Zwieńczeniem dnia była, zrobiona wspólnie z Wojtkiem biegnąca środkiem ściany, przepiękna Chiapotte 6c. Niestety marcowe dni są krótsze, a już na pewno chłodniejsze wieczorami, co przeszkodziło w sfinalizowaniu Mateuszowi „All Catsów” a i reszcie ekipy dało się we znaki wychłodzenie i nadmiarowe zmęczenie. Kolejny dzień otworzyliśmy znów roszadą, chłopcy po Aragonie rest, a ja z resztą grupy uderzyłem na sektor Bunker wraz z przyległościami. Po wieczornym chłodzie jednak nie został nawet ślad, w połowie dnia słońce bezlitośnie przepędziło nas w stronę drzew, wspinaliśmy się więc w sektorach, bliżej kempingu El Bahira.
Dołożyliśmy kolejną porcję dróg i sektory od Portella della Vacche do Giardino dell Eden, gdzie znalazłem moją nemezis tego dnia. Generalnie jeśli chodzi o wyjazdy tego typu, wspinam się raczej dla grupy albo „flashując” patenty albo rozwieszając lub zbierając sprzęt z drogi. Pierwsze dni wyjazdu zawsze poświęcam na podciągnięcie do przodu najmniej doświadczonych członków grupy tak aby stali się samodzielni w przewiązywaniu, asekuracji i odzyskiwaniu sprzętu. Staram się przez cały okres wyjazdu być coachem i opiekunem tak aby każdy na miarę możliwości wrócił bardziej doświadczony i lepszy jako wspinacz. W pewnym sensie także bardziej zadbany a już na pewno maksymalnie wywspinany. Gdy ekipa jest już wystarczająco samodzielna, wspinam się z grupą. Ma to na celu pokazanie jak wygląda proces rozpracowywania trudniejszych dróg. Jako przykład z reguły wybieram coś ładnego co robię od początku do końca, bardzo często tłumacząc krok po kroku „ co i jak”. Ważne dla mnie jest aby moi podopieczni widzieli cały proces rozpracowania takiej drogi i by była ona na tyle trudna by nie przebiec po niej spacerkiem, aby wymagała techniki i pozwoliła poobserwować pracę nad drogą w praktyce.
Jak się ustawić do restu, jak pokonać dane formacje, czy w końcu dać się asekurować w sytuacji gdy trzeba szybko wydawać linę bo prowadzący porusza się szybszym tempem. Często jest to też okazja do swojego rodzaju wykładu na różne tematy techniczne. Na takie drogi, staram się wybrać coś ładnego, albo coś co chcą zaatakować flashem członkowie mojej grupy aby w ten sposób im pomoc w prowadzeniu. Czasem są to po prostu ładne i ciekawe drogi którym zwyczajnie trudno się oprzeć. Tak trafiłem na wspomnianą nemezis w postaci kończącej się dużym przewieszeniem drogi Enforico 7b+/c. Niestety kruksowy ruch okazał się dość kontuzyjny. Monopoint za plecy przy mocno pogłębionej technice skrętnej okazał się zabójczy dla kolana. Mimo, uszkodzonego kolana, drogę udało się ukończyć on sightem a przy okazji pozbierać sprzęt grupy z sąsiedniej drogi.
Następny dzień postanowiliśmy wszyscy uwolnić się na chwilę od głównego muru i jego okolic. Pojechaliśmy na odosobnioną miejscówkę, z łatwym wobec mojej kontuzji podejściem; Rocca di Cerriolo. Skała o charakterystycznym kształcie wywróconego kowadła, przywitała nas ferią barw: pomarańczowy wapień, zieleń kaktusów i krzonu, błękitne morze na horyzoncie. Pierwsze wrażenie jednak trochę zbladło pod ścianą. Niestety jak się finalnie okazało, w tym roku było sporo gniazd pszczół, dużo wszędzie latających gołębi i mnóstwo zarośli. Ale mimo to, każdy znalazł coś dla siebie. Kilka dróg okazało się szczególnie ładnych a przy rozrywkowym podejściu ekipy tego dnia, Wojtek na Troppo Ducci 7a, Crown of Aragon. wszyscy raz za razem atakowali znajdujące się w centralnej części ściany, szóstki. Na miss tego dnia zasłużyły dwie drogi Ginger 6a i Cannolo Scomposto za 6b. Obie były dowodem, że niekoniecznie tylko wysoka cyfra powoduje uśmiech od ucha do ucha na twarzy wspinacza.
Kolejny odcinek zmagań i znów dywersyfikacja grupy. Tym razem w innej części głównej ściany, Wojtek, Dawid i Mateusz domykali rozgrzebane na początku wyjazdu drogi, w sektorze obok groty Cala Mancina. Reszta zaś pod moim czujnym okiem atakowała cele obok groty Pineta w sektorze Centrale.
Po południu połączyliśmy siły i już wszyscy razem wspinaliśmy się we wspomnianej miejscówce obok, jak i wewnątrz groty Pineta. Grota zaś, miejsce wspaniałe. Duża z pięknymi drogami, pełna cienia i chłodu w gorące dni. Przy krótkim podejściu z auta może stanowić doskonały cel tym bardziej, że zawiera całe spektrum trudności od łatwego do okolic 8a. My tym razem atakowaliśmy łatwiejsze pozycje po jej prawej części, szukając odpoczynku po mocno nasłonecznionych porannych godzinach, gdzie wspinaliśmy się na murze bliżej kempingu. Obszerniejsza od niej Grota di Cavallo, to niestety logistycznie bardziej wymagający cel, trzeba pokonać prawie połowę muru od strony Cala Mancina. Obie jednak warte są odwiedzin oferując bardzo ciekawe wspinanie. Kolejny pracowity dzień zakończyliśmy pożegnalną pizzą i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy nasz tygodniowy pobyt na wyspie. Rano pojechaliśmy na lotnisko oddaliśmy auta i już siedzieliśmy w samolocie do Polski.
Z wybranych przejść naszej ekipy na tym wyjeździe;
Wojtek: Banana Biologica 7a+ rp, Alfa Romeo 7a+ flash, Troppo Ducci 7a rp
Dawid: Tu Mi Turbi 7a rp, The Riddle 7a rp, Muni 6c flash
Marcin: Canna Biologica 6a+ os, Car Wreck 6a flash, Natali 6a+ flash
Agnieszka; Natalie 6a+ rp, Deception 5b flash, Noel 5c flash, Foxy 5b os
Maksymilian: Toyo 17 6c flash, Ciao Ossi 6b os, Tanti Auguri Daniele 6b flash
Czarek: The Last Move 6b os, Straight Edge 6a os,
Mateusz: The Riddle 7a flash, Banana Biologica 7a+rp
Jarek: Enforico 7b+/c os, All Cats Are Black At Night 7b+ os, Bliltzkrieg 7b+ os