„As climbers, we are out of touch with the stories of climbing. Yet climbing has always been about touch.”
Powtórzenia klasyków, rekordy, pierwsze przejścia to efekt końcowy procesu za którym często kryje się o wiele więcej niż odhaczona cyfra. Cytat ten zaczerpnięty z angielskiego magazynu „Spotter” jest esencją tego jak niewiele dziś (tu, w epoce szybkiej, krótkiej i silnie naładowanej emocjami informacji) dowiadujemy się o kulisach aktywności naszych klubowiczów. Wychodząc naprzeciw nieuświadomionym potrzebom, publikujemy krótki, niebanalny reportaż o październikowym wyjeździe Rafała Hałasy, Daniela Łączewskiego i Dawida Surysia do Magic Wood w Szwajcarii.
Znowu „Medżiki”? O tak! Dla Daniela siódmy raz był jak pierwszy Dawida, a drugi Rafała… Na pewno lepszy niż pierwszy. I wciąż mowa o wyjazdach… W 2022 r. Rafał zweryfikował swoje siły na realizację zamierzonych celów i wrócił ze Swizz prosto „na górę” (kto wie, ten wie) by zaadresować to co tak bardzo liczy się w Magic, czyli palce. Charakerystyka szwajcarskiego granitu sprowadza się głównie do małych, coraz częściej i bardziej „wymydlonych”* chwytów oraz słabych stopni. Duże przewieszenia i bardzo niekomfortowe lądowiska wymagają co najmniej trzech padów i dobrego spottera, lub odwrotnie.
*popularne bouldy są tak mocno eksploatowane, że tarcie skały pogarsza się z roku na rok.
W czasie kiedy Rafał systematycznie przyzwyczajał palce do coraz większych obciążeń i skrupulatnie notował każdą próbę w swoim notesie, Daniel pojechał do Szwajcarii po raz szósty, by spędzić tam dwa miesiące wakacji w okresie lipiec-sierpień, tego roku. Zapytany o swoje przemyślenia z owego okresu zwraca uwagę na istotę bycia w skałach:
Ten czas był pierwszą tak długą i nieprzerwaną ekspozycją na wspinanie. Utwierdziłem się w tym, że siłą wszystkiego się nie zrobi, a okazjonalne wspinanie na jednym kamieniu raz na kilka tygodni nie rozwija umiejętności wspinania.(…) Dopiero taki okres czasu, różnorodności i sesji co dwa/trzy dni, uważam za rozwijający pod kątem uczenia i nabywania siły.(…) Co by nie mówić od dwóch miesięcy ładuję na ósemkach i nie mam spadku mocy, a wręcz odwrotnie, więc to też jest sukces. Topy są zwieńczeniem, ale umiejętność zauważania takich małych sukcesów w trakcie procesu przyspiesza przystosowywanie głowy do tego by było więcej flow, więc mam ochotę jeździć częściej- do Swizz, w różne rejony.
Niedługo po powrocie do Lublina, pojawił się pomysł by ponownie odwiedzić Szwajcarię na początku pażdziernika. Rafał i Daniel zaprosili do grupy Dawida Surysia. Pogoda ustabilizowała się i chłopaki wyjechali licząc na niższą temperaturę, lepsze warunki i… moc. Wyobraźcie sobie ich zaskoczenie, gdy po ponad 13 godzinnej podróży zostało im tylko 20km drogi, a pozostały czas wskazywał 30 minut. Isola we Włoszech, to miejscowość do której dociera się od Szwajcarii przez przełęcz Splugenpass. „Tornante no 49, tornante no 48… Ej, to jest kąt nachylenia drogi, prawda?”. Nie, to liczba zakrętów na serpentynach, które były do pokonania na trasie dom-skały. W obie strony, prawie codziennie. Podobno Daniel bawił się świetnie, Rafał wykorzystywał ten czas na porządkowanie myśli, a Dawid… Zapytany o wrażenia zmienił się na twarzy i odmówił komentarza.
Pizza z ośmiornicą?
„Octopussy, 8A” przejawia każdy styl: dach, ruch w plecy, strzał do oblaka, wyjazd nóg, piętę, czujne wyjście po mikrokrawądkach. Ogółem, jest różnorodny. Poprzedni wyjazd Rafał niemalże w całości poświęcił tej „truskawce” i jeszcze w trakcie wrześniowych treningów mówił, że pozostało tylko wypełnić formalność. Kolejność działania była jasna. Pierwszy dzień posłużył za przypomnienie ruchów i sekwencji. Rafał poprzestał na zabodźcowaniu pamięci ruchowej i redpointa zaplanował na następną sesję, czyli nazajutrz. Warunki tamtego wieczoru były dobre. Jesienią, temperatury oscylują ok. 15 stopni. Jest dużo mniej ludzi niż w środku lata i tylko z oddali słyszane okrzyki wskazywały na to, że w lesie jest ktoś jeszcze. Cisza, spokój i szum potoku. Pady ułożone, film się kręci… DAB! „Zaczyna się” – skwitował. Parametr i indeks Rafała jest duży (+10cm przy 185 cm wzrostu?). To tak często pomaga jak i przeszkadza. W momencie przerzucania nóg zahacza o pada i próba jest spalona. Ubijanie padów, reset i podejście drugie. Tym razem bez dabu, ale po ustawieniu lewej pięty daleko za kantem, lewą ręką trzymając obłej krawądki wysoko ponad krawędzią skały, prawa ręka wciąż zostaje daleko w dachu, z którego zaczyna się cały problem. Uwolnienie prawej strony wymaga mocnego przyciągania lewą piętą, core’a i przybloku w lewej ręce. Trzeba mocno szukać środka ciężkości, byle nie za długo. Próba kończy się na cruxie. Mikrobetą jest by szybciej zaufać ułożeniu ciała i zaoszczędzić trochę siły na wyjście z dachu. Głęboki wdech, daleki strzał, pady leżą dobrze, nogi mocno pod siebie, pięta przyciąga, ręka pracuje i za trzecim razem Rafał jest za cruxem. Czujnie przechodzi końcówkę ciesząc się w środku z pierwszego „westowego” 8A. Szczęście jego i radość teamu, świętującego sukces prawdziwie włoską pizzą. Bez ośmiornicy.
Dawid i zaskoczenie
Od samego początku Dawid sprawiał wrażenie, że wcale nie jest przytłoczony miejscem, stylem ani trudnością samych bouldów. Mało powiedzieć, że z całej grupy to on najwięcej razy znajdował się na topie. Był pewny siebie i bardzo dobrze się go oglądało – komentuje Daniel.
Dawid, w przeciwieństwie do chłopaków nie miał jasno określonych celów. Jeszcze z okresu sekcji treningowej Rafała, wyniósł jednak ciekawość do eksploracji prawdziwych skał i kiedy przyszła odpowiednia pora, skorzystał z okazji. Pierwszy wyjazd miał ukazać mu całe piękno szwajcarskiego krajobrazu, estetyki i mnogości skał boulderowego raju (Boulderparadise – to oficjalna pinezka na google/maps). Doświadczenie chłopaków w znajomości rejonu, charakterystki bouldów i patentów, była Dawidowi drogowskazem, a on, konsekwentnie każdego dnia zaskakiwał swoimi umiejętnościami. Trudno nie pokusić się o porównanie stylu Dawida do patrzenia na „problemy” jak do programowania, którym zajmuje się zawodowo. Cel jest prosty, wejść na górę, tymi chwytami. Sprawdzę jak działają, miejsca ich nie zmienię, ale tu coś poprawię, tam dodam lub odejmę, powtórzę i jak już ułożę cały kod to wciskam enter i raczej się nic nie wypieprza. Tak było w przypadku „Bosna Genial, 7A” (zaliczone w drugiej próbie), „Guliver Kante, 7A+” (w trzecim podejściu i powtórzone dwa razy bo komisja ds. stylu miała swoje zastrzeżenia). Dawid od razu wysoko ustawił sobie poprzeczkę tym wyjazdem dokładając do listy takie klasyki jak „Grit de Luxe, 7B”, czy „Morgenlatte, 7B”. Oczywiście prędkość obliczeniowa zależy od mocy procesora i jak nudny byłby świat, gdyby nie było w nim miejsca na postęp. Ten, jak wiadomo, przychodzi z czasem i niecierpliwie czekamy na to co ma nam do pokazania w przyszłości.
Potop wielkich planów
Osią wspinania Daniela w tym roku było testowanie granic swoich możliwości. Trudna to sztuka w kontekście treningów, które przez ostatni rok przejawiają się chronicznym bólem troczków i łokci. Umiejętność wyczucia i słuchania organizmu przychodzi z trudem i trwa latami. Mimo to, sezon rozpoczął dość wcześnie, przechodząc w marcu swój długoletni projekt – „Odium, 8A”, autorstwa Marcina Bergera. Bould liczący ok. 19 ruchów, wytrzymałościowo-siłowy, znaczył według niego pewną cezurę w podejściu do treningu i wspinania w ogóle. Kolejne miesiące poprzedzające wakacje miał w większości spędzić w Anglii, trenując na tamtejszych obiektach.
W planie na Swizz były dwa bouldy o wycenie 8B: „Riverbed” i „Steppenwolf”. Jeśli ktoś lubi twórczość Hermanna Hessego może być pewien, że prędzej, czy później trafi na „Wilka stepowego”. Trudno dostępny i odosobniony pobudza psychowzroczność i fizyczność. Bould też. Jednak jest bardzo kapryśny jeśli chodzi o warunki. Musi być zimno, a wilgotność – odpowiednia (wilgotnościomierz). Szczęśliwie, pierwsza i spośród trzech ogółem, najlepsza sesja wypadła po burzliwych 24 godzinach. Wiało, błyskało się i co jakiś czas padał lekki deszcz. Zrobiło się rzeźko, a skała „kleiła”. W trakcie tej sesji, Daniel zrobił każdy ruch w izolacji, a cruxem okazało się połączenie pierwszych dwóch. Jako naoczny świadek flesha tegoż boulda, w wykonaniu nieznajomego francuza, do dziś (tutaj, dnia publikacji reportażu), żałuje, że go wtedy nie zrobił.
W sierpniu 2014 r., mieszkańcy Ausserferrery (kanton Gryzonii), czyli leżącego najbliżej Magic Wood pełnoprawnego miasta, oraz obecni wtedy wspinacze wszelkiej narodowości, byli świadkami największej powodzi na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Rzęsisty deszcz walił o namiot bez przerwy przez trzy dni. Wszelkie nierówności powierzchni sypialnej wypełniała woda, a głowy wspinaczy rozchmurzały naprzemiennie ser, wino i mleczna czekolada. Po dziewięciu latach historia zatoczyła koło i powódź znowu przyszła. Także w sierpniu (statystycznie, miesiąc z największą ilością dni deszczowych). Jednak tym razem największa w historii. Choć już z perspektywy ciepłego i pachnącego drewnem domu, Daniel z bezradnością patrzył jak cała długość dachu, którym prowadzi wspomniany „Riverbed”, znajduje się pod rwącą, przynoszącą pnie drzew, wodą. Wspomniany wcześniej spadek mocy nie nastąpił. Na kilka dni przed potopem, po ostatniej i najlepszej sesji na Riverbedzie, Daniel wraz ze swoimi siłami niespdziewanie napotkał granicę. Centralne zmęczenie organizmu?
Przez cały ten czas nauczyłem się interpretować sygnały zmęczenia. Są one różne, czasami trudne do zauważenia i przyjęcia. Zdawałem sobie sprawę, że progress na bouldzie tej trudności jest możliwy tylko jeśli na każdą sesję będę przychodził wypoczęty. To się czuje. Tzw. superkompensacja, sczególnie w przypadku palców. Jednak dwa dni po ostatniej sesji straciłem ochotę na wspinanie. Nie mogłem nic z siebie wykrzesać jeśli chodzi o chęć, nie byłem w stanie się dłużej siłować.
Wspinanie na granicy sił i możliwości wymaga dużego zaangażowania psychicznego, które również się wyczerpuje, tak jak ciało.
Progress to także sukces
W czasie październikowego wyjazdu, w tle trwa niewidoczny proces. Jak omam, jawi się pomiędzy faktami. Steppenwolf był ostatecznie niewspinalny. Ku niekrytemu zaskoczeniu chłopaków, Daniel poświęcił pełne 48h na regenerację, które zaowocowały w ostatnich trzech dniach połączeniem większości ruchów na „One Summer in Paradise, 8B”, oraz najdłuższym linkiem na Riverbedzie (odpadając na ostatniej trudności dachu, czyli swingu w kompresji). Rafał z kolei popisał się 4-dniowym maratonem robiąc postępy na „Bodycount, 8A+”, a ostatniego dnia, pomimo nawarstwionego zmęczenia i bólu, wchodząc w kilku próbach „Super Nova, 7C”. Dawid rozochocony swoim streakiem, niepowstrzymany pokaleczoną skórą i krwiakami, ostatnią sesję spędził na „Red roses, 7A+”.
Będzie do czego wracać. – zakończył Dawid.
O tym procesie rzadko się słyszy i czyta. Jak we wszystkim, czekamy na gotowy produkt, który można łatwo sklaysyfikować, ocenić i skonsumować. Każdy ma świadomość jego istnienia, ale trudność opisania go powoduje, że rezygnujemy z podjęcia tematu. Stawiamy temu kres.
Chłopaki wrócili do domu i do treningów. Czy na długo? Kiedy planują kolejny wyjazd i dokąd? Słyszeliśmy co nieco i podobno już się do czegoś przygotowują…
Wkrótce!
D.